W taki dzień jak dziś Aga B. wyruszyła do Portugalii

W taki dzień jak dziś Marco Polo wyruszył do Chin, a Aga B. do Portugalii. Nie będę pytać kto miał lepiej, bo wiadomo, że ja!
Stałym elementem moich podróży jest adrenalina związana z lotami. W Balicach okazało się, że lot niespodziewanie się zapełnił przez anulowanie przelotów z dnia poprzedniego. Gotowy zestaw pytań przy “gejcie”: “czy ma pani ze sobą ID pracownika, jakie jest Pani obecne stanowisko w firmie i czy mówię po niemiecku”.
Dumnie wyciągam żółtego badga, delikatnie wykrzywiam się na myśl, że właśnie zmieniłam stanowisko na bumelanta, a na potrzeby sytuacji dostania miejsca nawet “kiczyn klass”, postanawiam mówić w każdym języku świata i aniołów.
Dostaje miejsce. W samolocie wywiązuje się zagorzała rozmowa z pasażerem obok, który wybiera się za wielką wodę. Kiedy dumnie wyznaje, że jest zwolennikiem Trumpa, zmaga mnie natychmiastowa senność i zapadam w godzinną drzemkę. Budzę się, dokładnie w tym samym miejscu, wszak mimo, że to prima aprilis, samolot naprawdę trzeba było odśnieżyć i straciliśmy slot. Mój drugi nie potwierdzony lot, staje się jeszcze bardziej niewpewny. Liczyłam w prawdzie na kilka “noł szołów” , czyli osób które nie zdążyły na czas, ale cholerka, w mojej wizji nie miałam być jedną z nich….
Znowu się udało, dostałam powiadomienie, że mam miejsce. Biegnę więc przez przepastne lotnisko, przez niekończący się tunel z części B do A. Z bluzgiem obalam opinie, że ruch lotniczy zmalał, wszak frankfurcki hub zatłoczony jak w wakacje sielskiego 2019.
Hah! Znowu się udało.

Porto wita mnie błękitnym niebem, 15°C i soczystą zielenią roślin. Co za wyczucie czasu, kilka godzin wcześniej ślizgałam się w śniegowej brei. Kiedy już myślę sobie ile to ja mam szczęścia w życiu, kierowca znanej sieci transportowej zatrzymuje się przy gigantycznych schodach Escadas do Codeçal, i mówi, że “to tu” . Dostaje ataku śmiechu, zupełnie nie adekwatnego do powagi sytuacji…
Oczywiście, że wiedziałam gdzie zarezerwowałam nocleg, ale nie wiedziałam ile rzeczy dopakuję ostatniego wieczoru do mojej walizki.
Okazała sztuka bagażu ważyła finalnie 23 i pół kilograma, które miałam wnieść na sam środeczek bardzo licznych schodów łączących Ribeire z górną częścią mostu Dom Luis I.
“Nie trać nadziei” , myślę z lekka posapując, ktoś na pewno będzie tędy przechodził… i bang! Mój błagalny wzrok trafił na atrakcyjnego mężczyznę, pytam więc po portugalsku czy nie chciałby zrobić sobie małego ćwiczonka i pomóc mi troszeczkę😁 Włączam milusi i jednocześnie niecierpiący sprzeciwu ton, (zupełnie taki sam jaki mama miała pytając w podstawówce czy “nie chciałabym” umyć okien). I wiecie co?? Chciał!
Jakże on mi zaimponił niosąc pękatą walizę, niczym wór cementu na barku, pod samiutkie drzwi mojej kwatery!!!
Jak się miało okazać, prowadzi swoją działalność związaną z health i fitness. Przypadek?! Nie sądzę 😁
Całą resztę dnia spędziłam przmierzajac ulubiony szlak z Porto do Foz i później brzegiem oceanu do Matozinhos.
Portugalio, jak ja za Tobą tęskniłam 💖


Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s